– Jak on to robi? – myśli Rut nad kubkiem porannej kawy spożywanej w łóżku pod kołdrą.
Laucia baraszkuje rześko zupełnie tak jakby od dwunastej w nocy spała jak anioł, a nie budziła się co-i-rusz na cysia.
– Nadzwyczajne… – kontynuuje Rut, której od w/w północy dane było spać dorywczo.
Myśl splata się w jedną materię z rozmową wiedzioną z mężem i zapachem kawy czarnej unoszącym się spomiędzy dłoni.
– Pionowo w górę. Bezbłędnie. – kontempluje dalej wpatrując się w maleńką szarą kropelkę gołębia, który wzbija się w niebo.
– Dlaczego ja tak nie umiem? – pyta Rut sama siebie – Dlaczego kluczę jak klucznik, meandruję jak rzeka, błądzę błądzeniem ( cóż, że dobrym)…?
A przecież znam kierunek nie gorzej niż gołąb.
Może nawet lepiej.
A ja kołuję, zastanawiam się jak jastrząb. Krzykiem rozpaczliwym zachłystuję się jak on.
Daleko mi do lotu gołębiego prostego jak strzała, do gołębiej, ściszonym gardłowym głosem, wymawianej modlitwy.