Na urlopie bobaska pilnuję, obiady gotuję, sprzątam, piorę, prasuję, mężem zarządzam, bo czas się wziąć za planowany od pół roku remont ogrodzenia. Zastanawiam się, gdzie dalie posadzić, które kurier w końcu przywiózł. W międzyczasie pokasłuję, dużo herbaty piję i książkę połykam.
A właściwiej byłoby napisać w czasie przeszłym dokonanym.
Połknęłam.
Teraz połyka ją etatowa połykaczka książek, czyli Ala.
Książkę pożyczyła mi jedna z moich uczennic.
Nie jest to jakieś wybitne dzieło literatury. Po prostu zwyczajny zapis doświadczenia jednej z rodzin. Tytuł brzmi: „Niebo istnieje…Naprawdę! O chłopcu, który odwiedził niebo. Prawdziwa historia.”
Autorem jest tatuś tytułowego chłopczyka – Todd Burpo.
Książkę można przeczytać w trzy godziny, a potem myśleć o niej wiele lat.
Choć samą opowieść można by streścić w kilkunastu zdaniach.
Mały, trzyletni Colton, na skutek rozlania się wyrostka robaczkowego i zbagatelizowania sprawy przez lekarzy, jest niemal umierający. Gdy trafia w końcu na stół operacyjny, jego organizm jest już bardzo zatruty toksynami. Zabieg jest bardzo trudny, a rodzice są na skraju rozpaczy. Ojciec, który jest pastorem zaczyna przeklinać Boga.
Dziecko przeżyło operację, ale na skutek komplikacji potrzebna była jeszcze jedna i długi pobyt szpitalu.
Powoli wszystko zaczyna wracać do normy, życie toczy się dalej, aż pewnego dnia w trakcie podróży autem, malec odzywa się ze swego fotelika i zaczyna opowiadać. Mówi, że podczas operacji widział swoich rodziców, a Pan Jezus kazał aniołom, by mu śpiewały żeby się nie bał.
Rodzice są zszokowani. Zaczynają synka pytać o inne szczegóły i okazuje się, że Colton był w niebie.
W zupełnie naturalny sposób, podczas swoich zabaw, czasem sprowokowany jakimś słowem zaczyna opowiadać, że Jezus ma znaczki na rękach i stopach, że ma przepiękne oczy, że bardzo kocha dzieci, że w niebie spotkał swego pradziadka Popa i swoją siostrzyczkę, która umarła w brzuchu mamusi, że aniołowie noszą zawsze przypasane miecze, bo szatan jeszcze nie jest uwięziony w piekle, że nikt tam nie jest stary i nie nosi okularów, że na ziemi nie ma tylu kolorów, co tam, że Maryja kocha Jezusa jak mama synka, że Jezus siedzi na krześle obok swego Taty, że jest tam mnóstwo zwierząt, nawet lew, który wcale nie jest groźny, że wszyscy, oprócz Jezusa, mają mniejsze lub większe skrzydła, że jest tam też bardzo miły krewny Jezusa, który go kiedyś ochrzcił, że siostrzyczka Coltona nie ma żadnego imienia, że Tata Jezusa ją adoptował, ale ona i tak bardzo tęskni za mamą i tatusiem, że aby się tam dostać, koniecznie trzeba mieć Jezusa w sercu. Koniecznie.
– Colton- zapytał zdziwiony tata – mówiłeś, że byłeś w niebie, że tyle widziałeś, że robiłeś tyle rzeczy…Jak długo cię nie było?
Spojrzał mu prosto w oczy i bez wahania odparł:
– Trzy minuty.
Całą książkę przeczytacie w trzy godziny, a potem przez wiele wieczorów będziecie mogli opowiadać ją swoim dzieciom, przez wiele miesięcy nosić w sobie obrazy opowiedziane przez małego Coltona.
Jako ilustrację do tekstu obejrzyjcie obrazy dziewczynki, która w wieku czterech lat zaczęła opowiadać rodzicom ateistom, że widziała niebo i Jezusa. Od tamtego czasu namalowała wiele pięknych płócien, napisała wiele przejmujących wierszy, by przekazać innym, to co sama zobaczyła.
Ta książka i obrazy to takie małe rekolekcje, które przemieniają mnie przed Wielkimi Świętami.
A one tuż, tuż…
Więc na koniec…
„- A jak wyglądał (tron Boga) ? – zapytałem.
– Był duży. Bardzo, bardzo duży, ponieważ Bóg jest tam największy ze wszystkich. I naprawdę nas kocha. Nawet nie uwierzysz, jak bardzo nas kocha.”