Normal
0
21
false
false
false
MicrosoftInternetExplorer4
/* Style Definitions */
table.MsoNormalTable
{mso-style-name:Standardowy;
mso-tstyle-rowband-size:0;
mso-tstyle-colband-size:0;
mso-style-noshow:yes;
mso-style-parent:””;
mso-padding-alt:0cm 5.4pt 0cm 5.4pt;
mso-para-margin:0cm;
mso-para-margin-bottom:.0001pt;
mso-pagination:widow-orphan;
font-size:10.0pt;
font-family:”Times New Roman”;
mso-ansi-language:#0400;
mso-fareast-language:#0400;
mso-bidi-language:#0400;}
Nastał czas obfitości.
Czas winogron przejrzałych, które pachną słodko, gdy tylko
się obok przechodzi,
czas gruszek, które takim rojem obsypały gałęzie, że te
jęczą pod ciężarem,
czas jabłek wylegujących się na kobiercu traw,
czas liści zrudziałych szepczących pod nogami,
czas pajęczyn rozsnutych między gałązkami,
czas astrów malutkich fioletowych, które obsiadły jak wróble
wielki krzak,
czas aksamitek pachnących gorzko, przejmująco,
czas dziwnych nawoływań podniebnych,
czas grzybów utajonych w najbardziej niespodzianych
miejscach,
czas motylich paziów szybujących jak kolorowe latawce tuż
przed oczami,
czas brzóz – rudych zalotnic stojących przy drogach,
czas zamyśleń wielkich i melancholii malutkich.
Czas dni mozolnych utkanych z setek maleńkich prac i
obowiązków,
czas nocy krótkich, chłodnych,
czas poranków osnutych mgłami,
czas katarów, chrypek, wirusów.
Obfity czas z każdej strony.
Dobry jak każdy inny, by żyć, rosnąć, iść dalej.
Kotek nam spadł jak meteoryt z nieba. Śliczny, biało – rudo
–czarny. Koteczka malutka.
– A tak – śmieje się babcia niebieska, gdy go widzi –
Jesień. Na jesieni zawsze ludzie psy i koty podrzucali.
Koteczkę wszyscy polubili, choć nie wszyscy( mężulek) się do
tego przyznają. Figlarna jest, łowna, z charakterkiem i błyskiem w burych
oczętach. Mieszka na razie w naszym garażu, ma pudełko wyścielone po butach,
miseczkę i zabawki. Może ( jak się Misia da ugłaskać) na zimę przeniesie się do
domu.
Obfitość.
Laurcia raczkuje na wyścigi z rodzeństwem. Jak się rozpędzi,
trudno ją złapać, a rozpędza się zwykle na widok schodów. Staje przy fotelu,
kanapie, ławie, próbuje przechodzić wzdłuż mebli. Czasem manewry nie wychodzą
jak trzeba co dokumentują nowe siniaki, guzy i zadrapania.
Obfitość.
Laurka, Laucia, Laurek, Lauciuszek, Lausia… Jej imię ma
tysiące kombinacji. Czasem mówię na nią Blondusia, bo ma najjaśniejsze z nas
wszystkich włosy. W promieniach słońca – czyste złoto.
Obfitość.
Mówi „mama”, „tata”, „baba”, „am-am”, a ostatnio „ka-ka”.
Skąd ona to zna? – zastanawialiśmy się.
Aż pewnego dnia sięgnęłam po książeczkę o Kamyczku, którą
czytamy od tygodnia przynajmniej raz dziennie. Na każdej stronie jest pytanie:
„Gdzie jest Kamyczek?” , a potem odkrywa się część obrazka i wykrzykuje: „Ku-
ku! Kamyczek jest tu!”. Tym razem Laurcia nie czeka aż mama zacznie czytanie,
lecz na widok Kamyczka wykrzykuje: „Ka-ka!”
Ach, to stąd! Pierwsza książeczka wyuczona na pamięć:)
Obfitość.
Przyjeżdża Anett. Po wielu latach można sobie wpaść w
ramiona, nacieszyć się widokiem, choć kilkoma godzinami, kilkoma słowami
szeptanymi wśród nocy.
– Jesteście takie do siebie podobne – mówi potem mężulek –
Jest dużo różnic, ale ktoś kto patrzy z boku, widzi jak jesteście podobne.
Umiecie szaleć, tak samo bawicie się z dziećmi, rysujecie podobne stworki i… to
samo poczucie humoru. Zupełny odlot. Jedna powie śmieszne słowo, druga doda dwa
i spirala się nakręca.
Anett, pewnie dlatego cię kiedyś wybrałam. Takie jesteśmy
różne i takie podobne. Z tobą słowo „obfitość” nabiera nowej barwy.
Obfitość.
– Cały dzień tęskniłam za bratem. – żali się Nusia, gdy po
powrocie ze szkoły nie zastaje Dusia, bo ten poszedł do kolegi.
– Przyjdziesz do mnie mamo? – co wieczór słyszę
sakramentalne pytanie synka.
– Mama, mama, mama !!! – słyszę płaczliwe okrzyki za
drzwiami. Otwieram je i widzę: Laucia klęczy z nabożnie złożonymi rączkami i
oczami wbitymi z niesamowitą tęsknotą we mnie.
– Tęsknię za tobą całymi dniami – szepczę wieczorem
mężulkowi.
– Kochany tatuś – mówi Ala zarzucając Misiowi ręce na szyję
i wciskając mu się na kolana.
Obfitość.
Trudno ją nawet opisać.
Kiedy jesz jabłko, sok ścieka przez palce, pachnie. Słodka
kropla spływa dalej, łaskocze na nadgarstku. Palce sklejają się od słodyczy. I
wtedy wiesz: to obfitość.
Zupełnie za nic, za darmo dana ci obfitość.
Rodzina, miłość, przyjaźń, barwy, kolory, kształty, słowa,
chwile…
Wdzięczność przelewa się przez purpurowe brzegi serca. To też obfitość.