Normal
0
21
false
false
false
MicrosoftInternetExplorer4
/* Style Definitions */
table.MsoNormalTable
{mso-style-name:Standardowy;
mso-tstyle-rowband-size:0;
mso-tstyle-colband-size:0;
mso-style-noshow:yes;
mso-style-parent:””;
mso-padding-alt:0cm 5.4pt 0cm 5.4pt;
mso-para-margin:0cm;
mso-para-margin-bottom:.0001pt;
mso-pagination:widow-orphan;
font-size:10.0pt;
font-family:”Times New Roman”;
mso-ansi-language:#0400;
mso-fareast-language:#0400;
mso-bidi-language:#0400;}
Dorastamy.
Leżaczek powoli wychodzi z użycia, głównie za
sprawą taty, który wprowadził pojazd formuły 1 czyli spacerówkę. F1 ma swoje
plusy, bo jest większy, ale i minusy, bo nazbyt angażuje ręce, które przecież
przydały by się np. do pisania na komputerze.
W wyższej kategorii wiekowej do użytku weszły
rolki i nowiuśki rower Dusia.
I tak całą karawaną wytaczamy się na naszą
osiedlową uliczkę z asfaltem na tyle świeżym, że jeszcze nie dziurawym jak
sito. Laucia w wózku, Nusia na rowerku-tygrysku ewentualnie hulajnodze, Dusio
na swym lśniącym czarnym rowerze, a Ala na rolkach – podtrzymywana kurczowo
przez mamę. Rut zaś – jedyna niezmotoryzowana, bo jej rower składak ukradli tuż
po Komunii i od tamtej pory dwukołowca już nie posiadała. A rower w
dzisiejszych czasach to luksus. Auto to potrzeba i mus.
Dorastamy – również i my – Rut i Miś – wciąż
– dzień po dniu dorastamy do roli małżonków, rodziców, ludzi po prostu, czy –
jakby rzekła jeszcze niedawno niepoprawna gramatycznie Nusia – do roli
„człowieków”.
Bo dorastanie jest chyba procesem
permanentnym, nieustającym jak szum wody w rzekach, jak przepływ obłoków na
niebie, jak erozja skał. I nie masz szans stanąć w miejscu, zostać skamieliną.
Musisz wciąż kruszeć, rosnąć, iść.
I dobrze.
Na tym to wszystko polega, prawda?
Dorastamy.
Jak nasze młode brzózki na działce, którym z
roku na rok w obwodzie przybywa, ale i kora coraz głębiej, boleśniej pęka. Bo
dorastanie nie jest tylko wzrostem, musi też być pękaniem, rozdzieraniem
dawnych skorup, odpadaniem tego, w czym już się nie mieścimy.
Rut siedzi na ławeczce, którą rok temu Dusio
zrobił dla swej ciężarnej mamy, głaszcze pień pochylonej brzózki. Jeszcze
gładki, młodzieńczy, choć tu i ówdzie biały zwitek odpada pod dotykiem dłoni. Choć
tu i ówdzie coraz głębsze szramy. To znak, że dorasta.
Jacy podobni jesteśmy do tych brzóz.
Wszystko jest alegorią naszego życia. Wystarczy
tylko zapatrzeć się, zasłuchać.
Dorastamy.
Do czego?
Oby zawsze w kierunku nieba jak nasze brzozy. Nawet ta garbata tam biegnie z wyciągniętymi zielonymi rękoma.