Nie zliczę tych wszystkich razów, gdy błogosławiłam dar poczucia humoru, którym obdarzył nas Bóg bardzo obficie.
Nie wyobrażam sobie nawet jak przeszlibyśmy to, co przeszliśmy bez tej bezcennej, choć niedocenianej przez wielu cechy.
I znowu nadarzyła się okazja do trenowania się w cnocie, bo oto, gdy wróciłam „zmachana” z przejażdżki rowerowej z Lalcią ( to nasz ostatnio niemal cowieczorny rytuał, o roboczym tytule: „przejażdżka drogą za brzozami”, który wieńczymy robieniem zdjęć niebu o zachodzie słońca), na patio z miną Sfinksa i uśmiechem Mony Lisy siedział syn z komórką w ręku.
– Wody z kranu nie można pić – oświadczył krótko i pokazał odpowiedni komunikat inspektoratu sanitarnego.
Ba, jak się okazało – po wgłębieniu w zawiłości tekstu – nie tylko pić, ale również myć się w niej, prać i zmywać naczyń, owoców, warzyw itd.itp.
Dalszy wywiad u sąsiada wniósł do danych informację, że w wodociągu naszej wioski i kilku sąsiednich wykryto bakterię coli, a kryzys ma potrwać „do odwołania”, czyli nie wiadomo ile:)
🦠🦠🦠🦠🦠🦠🦠🦠🦠
– Oj, od razu zaczął mnie boleć brzuch – jęknęłam.
– Ala, Ala!!! – pobiegła do starszej siostry Lalcia – Nie ma wody! – zakomunikowała wracającej też z rowerowej wycieczki, tyle, że kilkunastokilometrowej i z Julcią.
Zaczęła się szeroko zakrojona akcja planowania gdzie by się umyć, gotowania wody, bo cola ginie – jak doczytaliśmy – w 60 stopniach, wyjazd do miasta, by zakupić duże bukłaki z wodą pitną.
– A może mamy jakąś beczkę, to pojedziemy do babci i nabierzemy wody – proponowałam.
– Mamy – mrugnąl filuternie mężulek – Po kiszonej kapuście:)
– A, to nie – zrezygnowałam prędko.
– Będzie mycie w miednicy, jak za starych czasów – zakomunikowałam.
– Spoko, jak na obozie harcerskim – niewruszenie odparła Ala i odpisała tymi samymi słowy Nusia, wracająca właśnie ze zdobywania Śnieżki w Karkonoszach.
– A ja tam wcale nie muszę się myć – zadeklarował heroicznie syn (spocony jak sto nieszczęść po całym dniu fizycznej pracy:) – W sumie to fajnie mieć coca colę w kranie – dodał.
– Możemy się umyć jak kiedyś, gdy nocowaliśmy u babci: ręce, buzia i nogi – wpada na pomysł Lalcia – I pod paszkami.
– No co? – żachnęła się, gdy wszyscyśmy na nią dziwnie spojrzeli – Tak powiedziała babcia. Bo jej się palić na wodę nie chciało:)
– Jeszcze niech nam światło wyłączą – wygłasza tonem wieszcza syn ( imię wieszcza do czegoś zobowiązuje)
– Wtedy to już będzie jak za króla Ćwieczka – miska wody i świeczka. – śmieję się.
🦠🦠🦠🦠🦠🦠🦠🦠🦠
I tak oto, w ogólnej uciesze żyjemy już czwarty dzień z coca colą w kranie. A że akurat popadł weekend – jak nam wyjaśniono w gminie – sanepid ponowne badania po nachlorowaniu powtórzy może we wtorek. Z akcentem na „może” 😉
Pewnie byśmy się załamali tą wieścią, ale poczucie humoru nam na to nie pozwala 😁
– To ja się myję pod prysznicem jak już nachlorowali – buntuje się Adam.
– Nie synu! – przestrzegam – Poczekaj do badań, bo jak nachlorowali, to teraz chlorelli możesz się nabawić;)
I tak dalej, i tak dalej… obżartowujemy biedę ile wlezie:)
Może się obrazi i sobie pójdzie.
Ale żartujcie po cichu! Bo może te coca-cole też mają poczucie humoru i lubią Was podsłuchiwać…
A na serio, zakładając, że nie macie pogody zdecydowanie odmiennej niż jest u nas, i klejąc się nieustannie sama do siebie, tym bardziej Was podziwiam.
Nie mamy Alu pogody zdecydowanie innej i kleimy się sami do siebie i do wszystkiego, czego dotkniemy po drodze:)
Bez mycia można żyć, ale bez picia nieco trudniej 😀
Uściski!
Czasem myślę Riv czy wolałabym nie pić, ale nie myć się to katorga. Uściski.