Upały niemożebne.
– Chodź ze mną na kurki! – żąda mąż po obiedzie
– Nie pójdę z tobą na kurki – odpowiadam krótko i stanowczo.
– Chodź ze mną na kurki! – ponawia prośbę.
– Nie pójdę. Tam jest straszny upał.
– Adaś, chodź ze mną na kurki – zmienia adresata inwokacji.
– A daleko? Bo zaraz jadę na siłownię.
– Nie – zachęcam – Na końcu drogi skręcasz w las.
– No to idę – decyduje.
10 minut później.
Wracają.
– Nie radzę tam iść – zipie mężulek, niosąc w pudełeczku grzybki.
– A mówiłam: „nie iść”. Jeszcze trochę gorąca i kurki same by do domu przyszły.
– Cip, cip, cip – dorzuca jakże trafne zawołanie Alusia.
– Wystarczyłoby trochę ziarna przed domem posypać i by przyszły – zauważam:)
Takie to rozmówki absurdalne toczą się w naszym domu, gdy wysokie temperatury ścinają mózg na twardo.
* * *
A potem, po 22ej, gdy chłód i ciemność opadają na rozgrzany trawnik, całe towarzystwo wywleka znów kołdrę i układa się pod dachem z gwiazd. Tym razem już bez góralskiego koca;)
Orzeźwiająca bryza nocy. Dzieciaki zanurzają się w niej z ulgą i śmiechem. Ten toczy się perliście aż do domu.
Zwyczajne dni, zwyczajne sposoby radzenia sobie ze zwyczajnymi niedoskonałościami lata:)
Gdy sam jesteś niedoskonały, łatwiej przychodzi taki manewr.
Kurki – jedyne grzybki, które dawały się znaleźć wyrodkom i antytalentom w rodzinie zapalonych grzybiarzy. (Tata i ja, czyli łącznie tzw. „spółdzielnia las”). Mile je wspominam.
Kurki są dobrze widzialne. Ja też z innymi grzybami mam niejaki problem, bo mi się ich kolor zlewa z podściólką leśną;) Ale kurki widzę doskonale👍
Tam na Podlasiu gdzie spędzałam wakacje, na te grzyby mówiono gąski. Babcia zbierała różne przerażające grzyby, np. czarne rurki, z których robiła farsz do pierogów. Zbierała też olszówki do śmietany, które podobno są jednak niejadalne:)
w tych rejonach Podlasia kurki i gąski to dwie rózne nazwy dwóch róznych grzybów. I gąsek się nie zbiera, bo są niejadalne. Czarne rurki to zbierali w stronach mojego męża, kozie brody to chyba tam nazywają, albo kominki.
Olszówki się zbierało i maślaki, a one ponoć rzeczywiście niezbyt zdrowe;)
Ale – jak wspominał mój dziadek – jak przyszło ruskie wojsko, to nawet muchomory czerwone jedli, tylko długo gotowali i szum z gara zbierali. I się nie potruli:)
No, niezła historia z tymi muchomorami:):) Ale to chyba przesada, że jedli?:)
Babcia za to olszówki gotowała w kilku wodach, u nich to była odtrutka:)
dziadek mówił, że widział to na własne oczy, mieszkali pod lasem a ruscy mieli obóz w lesie.
Moja babcia sprawdzała, czy borowik, którego znalazła, jest trującym borowikiem szatańskim, liżąc grzyba… „szatan” ma ostry smak i w zasadzie nie sposób się nim zatruć, bo nawet jeden w zupie zepsuje jej smak skutecznie.
Nas też tego nauczyli na wsi na wakacjach. Do dziś tak sprawdzam, czy to nie szatan.
u nas od lizania szatanów jestem ja:) język bardzo piecze i trudno się pomylić.
Lizanie szatana… brrrr … brzmi strasznie i równie strasznie smakuje.
Gorzej, że tylko ten grzybowy szatan informuje uczciwie o swojej naturze…