– Gdzie idziemy? – zapytała Marta.
– Nigdzie – zaśmiałam się – Po prostu pójdziemy drogą. Aż do końca.
Szłyśmy właśnie w podcieniach lasu, po dość szerokim trakcie, który jak stumień z piasku przecina tu darń, mchy i poszycie lasu. Przed nami i za nami nasze dzieci. Od najstarszych, już prawie dorosłych aż po drobiazg podobny do mrówek. A tych tu zatrzęsienie. Jedna z młodszych – Ula panicznie się ich boi, więc unikamy nawet wypowiadania tego złowieszczego słowa:)
Za to o wilkach rozmawiamy bez skrępowania.
– A tu są wilki? – pyta Misia.
– Nie, w tym lesie nie ma? – odpowiadam.
– A w którym są? – kontynuuje przesłuchanie dziewczynka o niebieskich oczach.
– O, daleko. Kilka wiosek dalej. – uspokajam.
– Pamiętam tę drogę jeszcze z dzieciństwa – opowiadam – Teraz, po deszczu piach jest zbity, ale wystarczy parę suchych dni i jest tak kopisty, że trudno przejechać rowerem. Ale na bosaka świetnie się po nim chodzi – mówię i zdejmuję klapki.
W ślad za mną buty zdejmują prawie wszyscy.
Idziemy.
Chłodna leśna śnieżka miło studzi nogi, pachnie sosnami, las szumi i śpiewa, Ula zapomina o mrówkach.
Aż dochodzimy do miejsca, gdzie brama lasu na oścież się otwiera na pola wypełnione jeszcze zbożem, słońcem i świergotem skowronków.
Tu droga nazywa się „gościńcem”. Nie wiem dlaczego. Może dlatego, że tędy jechali goście. Lub, że naprawdę czujesz jak ona cię zaprasza, byś szedł dalej i nie przestawał.
Po prostu szedł. Spokojnie. Bez pośpiechu, bez konkretnego celu, podnosząc kurz bosymi stopami, wdychając zapach ziół rosnących wzdłuż, jedząc jeżyny, które droga oferuje ci na samym końcu, zrywając kwiaty, macierzankę, kłosy zbóż, zbierając kamienie lub ciągnąc patyk za sobą rysując esy floresy.
– Zobaczcie jaki wąż – chwali się Ula, bo to ona właśnie esy floresy rysuje.
Każdy idzie we własnym tempie. Nasza wycieczka szybko dzieli się na grupki. Marcycia i Hania najszybciej docierają do końca drogi, niemal znikając nam na horyzoncie, część siada na środku traktu i rozmawia – czekają na maruderów, którzy pomylili ścieżki, ja i Ula suniemy powoli, raz po raz zatrzymując się, by przy pomocy patyczków wydłubać z piasku najpiękniejsze kamienie. Zabieram je do torby.
W końcu docieramy do dziewczynek, rysujemy parę śmiesznych stworków na końcu drogi i wracamy do reszty.
Słońce pali w kark, już nie razi w oczy. Powoli wracamy do lasu, potem znów przez pole aż do naszej furtki w sadzie.
Rozmowy, przekomarzanki, klepanie bosych stóp o piasek, usiłowania by znaleźć grzyby, śmiech, krzyki Uli, która w końcu spostrzegła mrówki, zdjęcia na pamiątkę.
Droga bez celu dobiegła końca. Droga, na której po prostu cieszysz się drogą. Nie idziesz nigdzie. Nic nie chcesz osiągnąć, ani udowodnić. Bez konkretnego planu. Niezobowiązująco.
Jesteś na niej. Po prostu jesteś. To wystarczy.
A ona przyjmuje cię z otwartymi ramionami.
Bo jest gościnna.
* * *
Z ostatniej chwili:)
Marta, po przeczytaniu tego posta dosłała myśl wprost idealną jako puenta.
„A teraz wiem, że jestem na właściwej drodze, ponieważ nie wiem dokąd idę.”
św. Grzegorz z Nazjanzu
Niech wszystkie gościnne drogi same was prowadzą🌸
‘…ponieważ nie wiem, dokąd idę”… Powoli i z trudem, ale jedna uczę się, że ta niewiedza bywa błogosławiona. Że nie muszę wszystkiego kontrolować. Że są drogi, którym można po prostu zaufać.
od razu pomyślałam o Maryi. Ona jest drogą, na której mogę poczuć się bezpieczny, Ona prowadzi gdzieś i ja nie muszę mieć wszystkiego pod kontrolą. Jeśli Jej zaufam🌸
Rutt 🙂 Siostro
Gościniec – szeroka droga, trakt, który Gdzieś prowadzi…
Gdzieś:) to istotne👍