Starzy znajomi przyjechali do nas na porzeczki. Marek umie niemal wszystko przerobić na pyszne wino, więc jak coś zdatnego mamy, dzielimy się z nim ochoczo.
Podczas rozmowy biadamy nieco, że jabłonki w tym roku nie zakwitly ani jednym kwiatkiem i nie będzie owocu. Wspominamy przy okazji z niejakim żalem rok poprzedni, gdy jabłek było zatrzęsienie i nikt nie dał rady ich zerwać, pozbierać ani zjeść. A gdy jabłka sfermentowały w sadzie, można było tam spotkać pijane sarny na plączących się nogach:)
Wtedy Marek zaczyna nam opowiadać o swych rodzinnych stronach, gdzie płynie mała rzeczka o nazwie Kanka.
– I pamiętam z dzieciństwa, że gdy był wysyp jabłek, ludzie całymi wozami przywozili je i wrzucali do rzeki, bo nie mieli co z nimi zrobić. Po pewnym czasie zapach był taki, że można było samą wonią się upić – śmieje się.
– Woda zmieniała się w wino – wchodzę mu w słowo.
– No tak!!! – krzyczą wszyscy – toż to Kanka:)
– Jaka Kana, takie wino ! – śmiejemy się do rozpuku.
* * *
Tymczasem nasze porzeczki pojechały zamieniać się w wino. I przy okazji wybuchły, zmieniając znacząco wygląd kotłowni Marka:)
– Niespotykany deseń – zauważam, oglądając zdjęcia z miejsca wybuchu, które przy jakiejś okazji pokazuje mi żona Marka.
Wszystko się zmienia na świecie. Panta rei – jak mawiali przodkowie.
I to też była refleksja przy rzece;)