Patrzę czasem na zachowania ludzi obok i łapię się na myśli, że to wygląda jak jakaś gra.
Widzę i domyślam się jakie są jej zasady, ale z reguły odmawiam udziału w niej.
Gra ma różne warianty. Dla dwóch, trzech lub wielu graczy. Rzadko samotne rozkładanie pasjansa.
Ktoś na coś przymknie oko, jeśli ktoś inny coś dla niego zrobi, ktoś walczy o coś niby w imieniu wszystkich, a tak naprawdę tylko dla samego siebie, ktoś oburza się na kogoś, choć sam jest winny, ktoś pochwali czekając pochwały, ktoś głośno podkreśla swą bezinteresowność w nadziei na nagrodę, ktoś zaczyna narzekać i biadolić, a reszta musi dołączyć jak ten chór z „Dziadów”…
Gry jak wszystkie inne zwykłe gry dziecięce. Są w niej liderzy, kanciarze, rozdawacze kart, kierownicy chóru, zwycięzcy, pionki, upokorzeni, pokonani, „zagnani w kozi róg”.
Patrzę z boku.
Nie gram.
Czasem zrobię coś, co zupełnie nie pasuje na reguł gry. Na przykład zamiast przyłączyć się do biadającego chóru, podrzucę inny radośniejszy trel. Na chwilę mój głos przebije się jak krokus przez zmarzniętą ziemię. I widzę konsternację i zakłopotanie na wielu twarzach, bo to trochę tak jakbym rozrzuciła talię kart lub wywróciła pionki na planszy.
Ale to tylko chwila.
Potem znowu wracają do gry, szczęśliwi, że są w swoim bezpiecznym świecie, który sami stworzyli. Tak, sami wykreowali go w swoich głowach. Wojna, kryzys, epidemia, kolejne afery, wyborcze szaleństwo, ceny węgla i paliw to tylko pretekst, by spokojnie oddać się tkaniu czarnej materii z nici beznadziei. Potem, otuleni w czarny pled, nie widzą złotej jesieni, srebrnej zimy, wiosny osnutej w pasma słonecznych promieni; tego, że mają co jeść i nie cierpią biedy; słońca nie widzą, ani dobra płynącego od ludzi. Czasem to szaleństwo jest już tak wielkie, że gest sympatii odbierają jak wbicie noża w plecy.
Jest jeszcze parę innych osób, które jak ja odmawiają udziału w tej zabawie.
Tak trudno nie dać się w nią wplątać. Nie dać się oślepić ciemności, nie pozwolić zawinąć w czarny lepki zawój, nie zacząć krakać, że jest źle, a będzie jeszcze gorzej.
Ale to jedyna droga, by uratować w sobie człowieka. I wdzięczność. I jaskółczy zachwyt. I żyć. Nie wegetować.
Też, nie chcę brać udziału w takich grach.
Modlę się o czystość intencji dla siebie.
Chcę być taką ” Ania z Zielonego Wzgórza” do końca. Ostatnie zdjęcie własnie mi Ja przypomina. Dodam, że 1,5 roku temu usłyszałam chyba najpiękniejszy komplement, od nowo poznanej osoby, po tygodniu wspólnego pielgrzymowania😉.
” Przypominasz mi Anię z Zielonego Wzgórza”- to były te słowa🥰
Chcę żyć wdzięcznością każdego dnia, zachwycać się każdym drobiazgiem, żyć, a nie wegetować, jak to celnie ujęłaś Rury❤️
Dlatego, najbliższa memu sercu jest ” gra w zadowolenie”, autorstwa Pollyanny ❤️🥰
Iwonko, wychowałam się na Ani i Pollyannie. Jestem dziś taka, jaka jestem dzięki tym książkom. Tak, i gra w zadowolenie:)
Pięknie to ujęłaś: dbać o czystość intencji. Wciąż pracować nad tym, oczyszczać, nie szukać swego, być przejrzystym.
Św.Paweł, daje nam również ” przepis na grę w zadowolenie” w liście do Tesaloniczan. Wypisałam te słowa i zawiesiłam na lodówce, by pamiętać: ” Zawsze się radujcie, nieustannie się módlcie, w każdym położeniu dziękujcie. Taka jest bowiem wola Boża, w Jezusie Chrystusie, względem was”❤️❤️❤️❤️
Również w ” Kwiatkach” św Franciszka z Asyżu, wyczytałam zdanie : ” Radość- wbrew cierpieniom”. Pojęcie tej radości, odbieram, nie jako wesołkowatość, która jest wręcz niemożliwa w trudach życia, ale radość, która jest jednym z owoców Ducha Św❤️
Doświadczyliśmy tego rodzaju radości w tych najdramatyczniejszych momentach choroby mojego męża. To niesamowita radość, wiesz, że nie jest z ciebie, lecz jest darem z góry. Bo po ludzku niemożlwe jest uśmiechać się na krzyżu. Ale u Boga wszystko jest możliwe.
I jeszcze: Nauczyłem się wystarczać sobie w warunkach, w jakich jestem:) To Jego zdanie miałam przypięte nad łóżkiem jako nastolatka.
A ja Anię kochałam, a Pollyanna z grą w zadowolenie raczej mnie irytowała. Oczywiście, będąc dzieckiem, nie dostrzegałam, czy raczej nie rozumiałam całego dramatyzmu życiowej sytuacji Pollyanny i tego, że jej gra jest w gruncie rzeczy formą heroizmu… Anię (a także jej opiekunów, Marylę i Mateusza) też z dorosłej perspektywy widzę inaczej, głębiej. Ale cieszę się, że kiedyś mogłam być… tylko dzieckiem właśnie.
Ania to jednak Ania:) Ale gra Pollyanny była cudowna, dużo mnie uczyła i uczy.