Chcesz przyjemnej podróży, czy dojechać do celu?
* * *
Ostatnio raz po raz prowadzę bardzo ważne rozmowy.
Ktoś choruje i potrzebuje wsparcia, kogoś zdradził mąż, ktoś przeżywa dramat, bo najbliższa osoba okazała się uzależniona, ktoś jest na pograniczu załamania nerwowego… Wciąż i wciąż pojawiają się kolejne osoby.
I niemal każda rozmowa dociera do punktu, gdy pojawia się to pytanie: czy jeszcze będę szczęśliwa? czy szczęście wróci? przecież jestem jeszcze młoda – mam prawo do szczęścia.
I przypominają mi się te dramatyczne dni sprzed 6 lat, gdy otrzymaliśmy straszną diagnozę mojego męża. Pewnego dnia przyjechaliśmy oboje tutaj, do naszego prawie wykończonego domu. Patrzyłam na te piękne tapety, na nowe balustrady schodów, lśniącą świerkową podłogę poddasza, blask słońca bijący od balkonowych drzwi. Jeszcze tak niedawno wszystko to ogromnie mnie cieszyło, a teraz byłam jak ślepa i żadna z tych rzeczy nie wydawała mi się ani piękna ani cokolwiek warta. Już nie chciałam tego domu. Bo pragnęłam tylko jednego: by mój mąż był zdrowy i żył!
I właśnie wtedy to pytanie wypadło z moich ust.
– Czy my jeszcze kiedykolwiek będziemy szczęśliwi? – szepnęłam mężowi bez nadziei na odpowiedź.
Gdy dziś ktoś zadaje mi to samo pytanie, powraca do mnie echo tamtego dnia.
Ostatnio zadałam sobie kolejne, jeszcze trudniejsze pytania:
A czy urodziliśmy się właśnie po to, by być szczęśliwymi?
Czy to jest główny cel naszego przybycia tutaj?
I czy dobrze rozumiemy szczęście?
Czy nie mylimy go z przyjemnością, brakiem kłopotów, świętym spokojem, wiecznym zdrowiem i spełnieniem wszystkich marzeń?
Bo przecież mój mąż nadal jest chory, moje zdrowie też coraz bardziej szwankuje, nasze życie nie jest pozbawione kłopotów i trosk, a jego chropowatość ociera nieraz do krwi, ale… jesteśmy szczęśliwi.
Szczęście przychodzi samo, niepostrzeżenie i mimo wszystko, ale tylko wtedy, gdy nie jest naszym życiowym celem lub wręcz prawem, które sami sobie nadaliśmy.
Bo nie po to pojawiliśmy się TUTAJ i nie za wszelką cenę mamy do tego dążyć.
Gdy zadałam tamto pytanie 6 lat temu, jeszcze tego nie wiedziałam. A mój mąż bez wahania odpowiedział wtedy:
– Tak Rut, będziemy szczęśliwi. Zobaczysz.
I miał rację:)
Wiesz, Rut, wydaje mi się, że niekiedy, zgadzając się co do sedna, możemy ujmować je w zupełnie inne słowa. Nawet wręcz odwrotne. Na przykład nie powiedziałabym, że szczęście przychodzi samo. I widzę pewne niebezpieczeństwo takiego stwierdzenia (umacnia uczucie fatalizmu u tych ludzi, którym i tak w życiu wciąż rozrabiają misie i łosie). Do szczęścia prowadzą konkretne drogi. Podsuwane przez Tego, który chce naszego szczęścia. Oczywiście, to nie są recepty na doraźną przyjemność ani na unikanie bólu… Natomiast lekceważąc te wskazania (choćby elementarne: przykazania) możemy być na bank pewni, że do szczęścia nas to nie doprowadzi. Także w wymiarze doczesnym.
I powiedziałaby też, że zostaliśmy stworzeni, żeby być szczęśliwi – i to na wieczność. A nasze przemijające, kruche szczęście tutaj… też chyba cieszy Boga.
I przekornie dopowiedziałabym, że malując na obrazie drogę, namalowałaś ją… taką piękną.
Alu, odnoszę wrażenie, że nie zrozumiałaś tego, co chciałam powiedzieć, albo… ja soę za mało klarownie wyraziłam.
Albo jedno i drugie:)
Szczęście przychodzi samo, gdy za nim nie gonisz, lecz żyjesz prawdziwym życiem, czyli w zgodzie z Bogiem, ludźmi i sobą.
I przychodzi wtedy nawet mimo ciemności, krzyża, trudu.
Ale nie może być celem samym w sobie. Nawet, gdy myślę o pójściu do nieba, to nie w tej kategorii: żebym tam była szczęśliwa. To jest coś głębszego niż zaspokojenie swojej potrzeby szczęścia. To jest spotkanie z Nim.
Nie wiem jak to jeszcze dokładniej opisać i wytłumaczyć.
Albo… jeszcze trzecie… Może się jednak ciut różnimy w myśleniu?
Z pewnością jestem mniej radykalna… wiem, że pragnę szczęścia, i cieszę się, że ono jest możliwe.
Z ciemnością, krzyżem, trudem, tak. Tu się zgadzamy, tak sądzę,
Możemy się różnić. Na tym polega m.in nasze piękno Alu.
” W Bogu jest wszystko- jest światło i obfitość wszystkiego, co stanowić może szczęście człowieka. Jakżesz dusza, która Boga chwali nie byłaby szczęśliwą? I nie tylko szczęśliwą, ale upojoną szczęściem?
Rozumiem teraz,jakim sposobem radosć jest owocem Ducha Świętego. Ona istnieć może tylko w duszach, które Boga chwalą. A więc Boże mój, jeżeli mnie kiedy smutek napadnie, spytam siebie, czy nie przestałam może Boga chwalić? Ustrzeż mnie mój Boże od tego nieszczęścia”.
Jadwiga Zamoyska ” Zapiski z Rekolekcji”🙂❤️
piękne❤️ Tak, w tym jest szczęście.
Ostatnio dotarło to mocno do mnie, że „zostaliśmy stworzeni dla chwały Boga” czyli naszym pierwszym powołaniem jest Go chwalić i uwielbiać. Zawsze, w każdej sytuacji. Wtedy wszystko jakby rozbłyska na nowo.
Jako ktoś borykający się z nawracającą nerwicą lękową i nadwrażliwością tak naprawdę szczęśliwa to będę dopiero w niebie… Mój mąż też ma różne problemy, zdrowotne i nie tylko. Ale Pan Bóg po coś nas takimi stworzył i nasze życie już tu może być piękne i owocne… Bardzo dobrze wiem, o czym piszesz :*
Riv, jestem bardzo podobna do ciebie. Gdy jesteś kimś tak skonstruowanym wiesz, że musisz nauczyć się cieszyć każdym drobiazgiem i pogodzić z cienistymi dolinami.
Dążę do szczęscia na ziemi (rozumianego jako spokój ducha, dbanie o zdrowe emocje i zdrowie ciała) i własnie w tej harmonii czuję sie najbliżej nieba, bo wyobrażam sobie, ze im wiecej we mnie ładu duchowego/emocjonalnego tym jestem blizej Boga. Niektorzy piszą, ze podobno na drugą stronę przenosimy dokladnie te same uczucia, ktore mielismy (wypracowaliśmy)tutaj. Tu widze sens pracy nad sobą. Choc bywa trudno, bo zycie ciągle dokłada… No ale od Ciebie Rut moge sie jeszcze wiele nauczyc❤
a ja od Ciebie❤️ wszyscy jesteśmy uczniami:)