– Hej mamo! – wpadła jak wicher do pokoju córka najmłodsza ( pewnie pamiętacie, że mam ich aż trzy:)
Przebiegła jak halny po coś tam do robienia kozła vel turonia. Wszystkie trzy restaurują zabytkową, kłapiącą szczęką kukłę kolędniczą, bo Ala – najstarsza z córek, z zamiłowania harcerka szykuje się w tym roku do domo- krążenia świątecznego.
– A nie boicie się psów? – chce wiedzieć córka średnia, która psów i zwierząt wszelakich ( prócz drewnianych turoniów) boi się panicznie.
Wicher Laura wraca, ale kątem oka haczywszy drewnianą szopkę, zatrzymuje się z piskiem skarpetek i wygłasza w mą stronę krótki wykład nt. jak powinien być ułożony ogon gwiazdy betlejemskiej posypany brokatem.
– W tę stronę mamo, bo tak gwiazdy nie spadają, a tak się nie trzyma – demonstruje różne pozycje, kręcąc gwiazdą przybitą na gwozdek.
Tymczasem syn ( jedyny jak pewnie pamiętacie:) z mężem ( też jednym jedynym:) gdzieś na działce z siekierkami wycinają z naszej prywatnej plantacji dwie choinki. Jedną do babci, drugą dla nas.
Stojak już czeka.
Za chwilę stanie i zapachnie jak co roku drzewko. Przytulone jednym boczkiem do drzwi balkonowych. Będzie opierało się o gwiaździste ciemne płótna nocy i białe jak polerowana stal poranki, szare zamszowe wczesne zmierzchy i czasem o pomarańczowe mroźne zachody słońca, chwilami zaplącze wzrok w miękkiej wacie mgieł, albo w srebrne warkocze deszczu, raz nawet stanie pod parasolami fajerwerków.
Ciasto na pierniczki też już czeka. W kuchni. Taje, dopasowuje się do domowej temperatury, a ta z każdą chwilą tężeje i wzrasta.
Święta tuż, tuż. Za progiem. Trzeba tylko uchylić serce.
– Idę do torunia. – oznajmia Nusia.
– Turonia, nie Torunia!!! – poprawiają wszyscy. 🙂