Adwent w pełni.
Ciasto na pierniczki dojrzewa w ekstremalnych warunkach schodów na strych. Wieniec adwentowy płonie drugą świecą. Laurka stojącej przy żłóbku Maryi zarzuciła kawałek niebieskiej szmatki na ramiona.
– Żeby jej było ciepło – powiedziała. I stoi Matka w płaszczu upiętym białą spineczką- różyczką. Stoi, a światło odbija się chochlikiem na jej gipsowym nosie.
Szukam przepisów na jakieś nowości wigilijne. Z ogranych standardów typu ryba po grecku, pierożki z kapustą i grzybami, kutia i ryba po japońsku oczywiście nie rezygnujemy, bo tradycja jest fundamentem.
Wszystkich odwiedził wyczekiwany święty. Niektórych nawet dwa razy.
Dziś zakończyliśmy rekolekcje. Serce wyprane i wykrochmalone, ale nie twarde, bo dzięki zaangażowaniu w dzieło miłosierdzia delikatniejsze niż jedwab.
Tak, w tym roku zaangażowałam się w akcję Szlachetnej Paczki. Nie sama oczywiście, ale jako główny organizator wielkiej zbiórki na rzecz potrzebującej rodziny. Najpierw jednej, ale akcja dzięki ludzkiej dobroci tak się rozrosła i tak mnie pochłonęła, że wczoraj „zaklepałam” drugą rodzinkę. Zostały trzy dni do finału, ale jestem dobrej myśli. Bardzo dobrej. Mimo trudu, nerwów, wysiłku, poświęcenia swego czasu w tym gorącym przedświątecznym czasie, jestem pijana ze szczęścia. To prawda, że więcej radości jest w dawaniu niż braniu. I w patrzeniu ile dobra tkwi w zwykłych ludziach obok nas, ile skrywanej wrażliwości serca i jak to szybko się wyzwala. Szybciej niż iskra podpala dynamit.
Trzymajcie kciuki żebyśmy zdążyli. Samo pakowanie prezentów zajmie nam pół dnia.
Po takim adwencie w pełni, święta też będą pełniejsze.
Gdy w końcu siądę przy wigilijnym stole z bliskimi, odetchnę z większą ulgą wiedząc, że dla dwóch rodzin te święta będą lepsze niż poprzednie.