Wróciliśmy.
Gości pożegnaliśmy.
Powoli oswajamy się z codziennością. Nie szarą, nie. Już dawno pojęłam, że odcienie kolorów zależą od kąta patrzenia, a czasem przymrużenia powiek i coś, co z pozoru wydaje się monotonne i szare, z innej perspektywy skrzy się bogactwem barw i sensów. Więc dzień powszedni nie jest bynajmniej szary, a zmywanie podłóg czy obieranie ziemniaków – bez znaczenia.
Tyle tylko, że nagle, po po ponad tygodniu życia na walizkach i z walizkami, długich nocnych rozmów ważkich i błahych, pejzaży zmieniających się szybciej niż klatki w filmie, śmiechu zdwojonego echem w płucach przyjaciół, przygód i nagłych zwrotów akcji, czasu pędzącego jak auto po szosie, książek czytanych jednym haustem i komentowanych na drugim wdechu, rozstań i powitań, kolejek do łazienki i stołu, budzisz się w swoim zwyczajnym poranku.
Mąż jak kiedyś szepce: Kawy?, ty kiwasz głową i zastanawiasz się czy ostatnie 10 dni było jawą czy bardzo sugestywnym snem.
Słowa i obrazy, wrażenia i myśli wirują ci w głowie. Tyle ich jest do przetrawienia, żadne jeszcze nie stało się opowieścią. Chciałbyś je uporządkować, nazwać, ale jest jeszcze za wcześnie. Są jak niedojrzałe owoce i zamknięcie ich teraz w wekach opowieści byłoby niemądre.
Siedzisz więc i pozwalasz im przepływać swobodnie, trącając je tylko delikatnie w cichej rozmowie z mężem.
A pamiętasz…? A widziałeś…? To było niesamowite? Zastanowiło mnie… Ciekawe jak to się potoczy…Przyszło mi wtedy go głowy…Myślę, że…
I tak śpiewamy razem dokładając kolejne zwrotki. Bukiet układany ze świeżych wrażeń, pachnący i inspirujący.
Przy jednych zwrotkach wybuchamy cichym śmiechem, przy innych – nagle oboje zamyślamy się, są i takie, przy których powierzchnia oczu zmienia się w taflę wody. Ze wzruszenia.
Jeśli ktoś kiedykolwiek zastanawiał się nad sensem urlopów, wakacji, podróży, poznawania nowych miejsc i ludzi, wyjazdów i spotkań z przyjaciółmi, niech zanurzy twarz w naszej pieśni jak w bukiecie późno-letnich kwiatów.
A potem ułoży własną wiązankę wspomnień.