– Ojciec Wigiliusz ucy dzieci swoje… – wyśpiewuje Laurka huśtając się na hamaku rozwieszonym w drzwiach kuchni ( rewelacyjny wynalazek!!! nasz własny!!!nie tylko do huśtania jak ktoś popuści wodze wyobraźni:)
– Ojciec Wigiliusz… – rozbrzmiewa po raz kolejny i świetnie komponuje się z atmosferą przed-wigilijną: z oparami smażonej ryby, których więcej w powietrzu niż tlenu, wodoru i azotu, z zapachem udekorowanych już na kolorowo pierników, z krzątaniną wszelaką i kolędami płynącymi z radia na parapecie.
A za oknem, wpółuchylonym ze zdumienia, chlupot ciepłego deszczu i dyndające na choince figurki gołębi jakby ulepione z szarej glinki. Śniegu ani grama, ani deczka, choć wciąż nadzieja w sercu żywie, że jutro obudzi nas świat polukrowany jak nasze pierniki.
Spływają ciepłą strugą maile i sms-y z życzeniami i serdecznościami. Listonosz wciska mokre koperty w skrzynkę na furtce. Kurier jak święty Mikołaj przybywa po zmroku i wręcza mężulkowi zdumionemu wielką pakę. Małe rączki pomagają nam rozrywać opakowanie i po chwili pokój zmienia się w sezam pełen skarbów. Przyjaciele lepsi są niż św. Mikołaj, bardziej zaskakujący:)
Wieczorem lampki na choince wplątują się w konstelacje gwiazd za oknem, zapach piernika czuję przy każdym poruszeniu głowy. Cała nim nasiąkłam jak gąbka. I słowami kazań z rekolekcji adwentowych słuchanych na You Tube. I miłością szeptaną mego męża i wylewną miłością malutkiej Laurki, która co wieczór, gdy odmawiamy nowennę przed Bożym Narodzeniem krąży jak satelita między nami klęczącymi i ściska ile sił w rączkach każdego.
Kolejny rok, kolejna wigilia, jeszcze jedna choinka, opłatek, stos prezentów, tupanie stadka małych stópek na schodach, droczenie się z rodzeństwem, wspomnienia z dzieciństwa odgrzewane po raz kolejny na salwach śmiechu.
Nie ma tylko Amelii, bo mieszka daleko, ma małą córeczkę i do tego kaszlącą. Pozostali są. I Kora i Max i Leon, Lena i Felix. Wszyscy dorośli, większość okrzepła w swoich rolach, nic nikomu nie musimy udowadniać, bo wiemy kim jesteśmy i z grubsza – po co. Przynajmniej ja tak to czuję.
Życzenia przyjmuję z uśmiechem jak miłe słowa niosące życzliwość . Wiem – nie mają mocy sprawczej i wcale tego nie oczekuję. Są miłymi słowami, a co będzie dalej zależy głównie od Boga i ode mnie. I znowu – jak rok temu – dociera do mnie, że mam wszystko. Naprawdę wszystko. Wszystko, czego potrzebuję, choć nie wszystko, czego pragnę, ale to dwie różne sprawy i coraz lepiej idzie mi ich rozróżnianie.
Laurka ściska i całuje poduszkę. Zupełnie tak samo jak wcześniej ściskała nas podczas nowenny.
– Laura jest tak wypełniona miłością, że sama już nie wie komu ją dać. – śmieje się Kora ponad białym obrusem wigilijnego stołu.
Potrzebuję właśnie takich chwil. Pokoju na dnie serca rozesłanego jak serwetka śniegu, miłości najbliższych, śmiechu, bliskości, szczypty samotności, która dodaje smaku jak cynamon piernikom. Potrzebuję takich rzeczy i wszystkie je mam. A nowsze auto czy drzwi z łukiem na letnisko to tylko zachcianki.
Oto moja „Opowieść wigilijna”.