Laurka ma zwyczaj często i za wszystko dziękować. Nawet za to, za co dziękować nigdy by nam nie przyszło do głowy.
– Mamo, jakiego to jest kololu? – pyta.
– Niebieskiego.
– Dziękuję ci mamo, ze to jest niebieskie.
I wtedy nie wiem co powiedzieć, bo nie chcę przyjmować nienależnych mi hołdów:)
Ale dziękuję Ci jak moje dziecko, że świat jest pełen cynobrów, ochry, paryskiego błękitu i indyga. Dziękuję, choć z trudnością odróżniam te barwy, a wiele z nich jest niedostępne memu zmysłowi wzroku i pojmowaniu.
Że się tak wysiliłeś, by utkać każdy z wielu tysięcy liści na jednym tylko drzewie mojej działki, że zbudowałeś niepoliczalne przez nikogo kolumny lasów i podparłeś nimi nad ziemią czaszę nieba. A ja nie umiem wydziergać na szydełku aniołka na choinkę z białej nici i zawstydzają mnie miliardy gwiazdek śniegu sypiące się na moją głowę.
Za to, że przewyższasz mnie we wszystkim, a mimo to jestem dla Ciebie ważna. Mrówka z jej mrówczą historią, krótką jak igła świerku. Mrówka zagubiona we wszechświecie i wszechczasie.
Za obrębione perłowo serwety chmur, za myśli, których nie wyrażą żadne słowa w żadnym języku.
Za to, że wystaję tak mocno poza ramy swej cielesnej skóry i pragnę czegoś, czego tu nie znajdę. Ta tęsknota nie daje spać po nocach, podważa posady kolein, którymi toczy się moje „teraz”, rozsadza skały namacalnej materii.
– Tato, jakiego koloru jest tęsknota?
– Niebiańskiego.
– Dziękuję Ci, że jest niebiańska.