Normal
0
21
false
false
false
MicrosoftInternetExplorer4
Wielka wyprawa.
Długa, męcząca, w chłodny
listopadowy dzień, w jeden z tych dzielnych dni, które walczą z szarą płachtą
chmur.
Wielka wyprawa do małej kropelki.
Setki kilometrów, a na końcu kilka
chwil u stóp czerwonej plamki na białym korporale.
Mrok kościoła przepasany
miejscami szarfą światła z okien, stukot obcasów tłumiony starymi dywanami,
szmer modlitw wplątany w twarde odgłosy remontu, ludzie przytuleni do
zniszczonych ścian, jakby zagubieni, a jednak doskonale odnalezieni właśnie tu.
Klękamy.
Ja , Miś, Ksawery, nasza
koleżanka Maria, którą wciągnęlismy w całą eskapadę, obok nas Nusia i Laurcia.
Ta ostatnia dosłownie na ułamek sekundy, bo wielka, nieznana przestrzeń kusi,
by ją zwiedzać, schodek wprost zaprasza, by zeń skakać, aniołek, by go dotknąć,
cisza, by ją skalać choć szmerem wpuszczonym w ucho siostry…
Kątem oka obserwuję, kątem ucha
śledzę, dłonią asekuruję, palec przykładam do ust, tłumaczę nabożnym szeptem…
Gdzieś pomiędzy miga mi czerwona
plamka, dla której tu jestem, która tu dla mnie trwa.
Chwila twarzą w twarz, krótka,
intensywa, musząca wystarczyć za godzinne adoracje.
Bo… przedmiot mojej codziennej adoracji jest
ruchomy. Bardzo. I równie nieprzewidywalny.
Właśnie idzie raźno główną nawą.
– Wiesz – zwierzam sie mężowi już
w domu, gdy dzielimy się wrażeniami z wielkiej wyprawy – przez ostatnie lata
tak rzadko bywam w kościele sama, bez dzieci, bez pilnowania ich, że kiedy już
mi się zdarzy, od progu kościoła wpadam niemalże w ekstazę. Świat przestaje
istnieć, ludzie znikają.
– To taki czas – mówi on – jest
nam potrzebny, Bóg wie po co. Jesteśmy rodzicami, kiedyś dzieci odejdą i
wszystko się zmieni.
Tam też chciałam się zapatrzeć w
czerwoną kropelkę, może rozwikłać niejedną swoją życiową zagadkę, odbyć kojący
dialog, nazwać nienazwane, odfrunąć na chwilę, ale… obok mnie było moje trzyletnie dziecko – pępowina łącząca mnie ze
światem, krew z mojej krwi, oddech z mego oddechu, istota z mojej istoty,
tysiąc pytań jeszcze bez odpowiedzi.
Jem ukradkiem, śpię ukradkiem,
modlę się ukradkiem, ukradkiem czytam, piszę, jestem nawet ukradkiem.
Na Ciebie drobino Ciała patrzę
ukradkiem. Ale widzę Cię zupełnie dobrze i – co o wiele ważniejsze – Ty widzisz
mnie. Śledzisz mój każdy krok, dłoń wyciągasz asekurując, wsłuchujesz się w mój
oddech, gdy śpię, czuwasz nieustannie, Jesteś cały dla mnie, tylko dla mnie, wyłącznie.
Gdybym nie była matką, nigdy nie
pojęłabym tego. Musiałam zostać matką, bo to jedyna zrozumiała dla mnie lekcja.
Żaden najmądrzejszy teolog nie
wytłumaczyłby mi czym jest tak nachylić się ku drugiemu, że powoli rezygnować z
siebie.
Wykrwawić dla drugiego swój czas,
swoje siły, swoje plany, talenty, swoje „ego”. I nie spodziewać sie za to
niczego, starać się nie czekać na żadną zapłatę. Nigdy.
Kropelko brocząca zawsze dla …
mnie.
Kropelko, do której odbyłam długą
podróż, by spotkać cię na kilka sekund.
Ps. Sokółka.
Jeśli Wasze trasy
kiedyś tam będą biegły gdzieś obok, wstąpcie na chwilę.
/* Style Definitions */
table.MsoNormalTable
{mso-style-name:Standardowy;
mso-tstyle-rowband-size:0;
mso-tstyle-colband-size:0;
mso-style-noshow:yes;
mso-style-parent:””;
mso-padding-alt:0cm 5.4pt 0cm 5.4pt;
mso-para-margin:0cm;
mso-para-margin-bottom:.0001pt;
mso-pagination:widow-orphan;
font-size:10.0pt;
font-family:”Times New Roman”;
mso-ansi-language:#0400;
mso-fareast-language:#0400;
mso-bidi-language:#0400;}