Lubię spacerować po cmentarzu.
Jego pokój uśmierza każdą życiową pogoń, jego cisza narasta jak mech na starych pomnikach i kołysze serce w rytm wieczności. A serce chętne, podąża za tym tonem.
Ale przed tym dniem cmenatrz jest nieco inny: ludny, jak ul pełen ściszonego gwaru, ruchliwy. Słychać szelest odgarnianych liści, rozmowy rodzin spotykających się przy wspólnym grobie, ktoś z chrzęstem przegarnia małą gracką ziemię, grzechoczą stare znicze wymieniane na nowe, kołowrót starej studni skrzypi jękliwie przy każdym obrocie, woda chlupie w wiadrze, stuka o cembrowinę.
Nabieramy z Alą wody do mycia grobów.
Malutka dziewczynka stanęła zdumiona, zapatrzyła się w nas, zasłuchała w śpiew kołowrotu, zapomniała o mamie i tacie, którzy poszli dalej z naręczami chryzantem. Na wpół uśmiechnięta, na wpół zadumana, ze złotymi loczkami wokół główki.
Po dłuższej chwili wrócił tata.
– Co? – zapytał tkliwie – Zdziwiłaś się, że skrzypi? – wziął za rączkę, popatrzył jeszcze chwilę wraz z nią i pociągnął za sobą.
Tak.
Wszyscy się dziwimy malutka, że życie skrzypi, choć takie piękne. Z roku na rok coraz wyraźniej słyszymy to skrzypienie. Z roku na rok coraz bardziej porywa nas cisza. Jej urok jest zniewalający.
Zanim przerwie się sznur, zanim wiadro wpadnie do studni…
Odchodzisz z rączką w dłoni taty.
Odejdziemy tak samo jak ty.
Trzymani za rękę.