– Od kiedy malujesz, zwracam uwagę na niebo, na kształty chmur, kolory – mówi mój mąż, gdy suniemy autem wśród roztoczańskich krajobrazów. Wracamy właśnie od św. Antoniego, z Radecznicy. To jedno z naszych ukochanych miejsc i jeden z ulubionych świętych.
– O, zobacz!!! – wykrzykuje mąż – Jakie chmury!
Zza ciemnego, prawie grafitowego pasa wyglądają tuż nad horyzontem obłoczki podobne do bąbelków z piany. Ze względu na gwałtowne zmiany pogodowe, niebo aż wiruje od zmian i zaskakujących kombinacji układów i barw.
– Gdybym coś takiego namalowała, ludzie powiedzieliby… – zaczynam
– Że to niemożliwe – szybko dodaje mąż ze śmiechem w głosie. – Tak, to wydaje się niemożliwe.
– A prawda jest taka, że jakkolwiek bym nie machnęła pędzlem, malując niebo, to wszystko jest możliwe.
– I jakiekolwiek byś użyła kolory.
Tu zaczynamy wymieniać wszystkie barwy, jakie mieści w sobie niebo: niebieski, biały, różowy, perłowy, ecru, żółty, pomarańczowy, fiolet, lila, fuksja, czerwony, morski, czarny, granat, grafit, brąz…
– Nawet zielony – myślę sobie już po cichu – Bo trzeba go dodać, by uzyskać ten odcień błękitu pomiędzy niebieskim a morskim, zgaszony nieco, zamszowy…
– Od kiedy malujesz – jeszcze raz powtarza mąż – częściej patrzę na niebo.
I brzmi to jak komplement.
Uroczy, choć zupełnie niezasłużony. Bo żadna w tym moja zasługa, że niebo jest tak piękne i zaskakujące, że pociąga oczy i serce.
* * *
Oby ktoś kiedyś mógł powiedzieć o nas:
Dzięki temu, że żyła na ziemi, często patrzyłem w kierunku nieba.
Oby.
Ps. Mój mąż czuje się świetnie, wszystkie wyniki badań- książkowe, żadnych skutków ubocznych chemii. Żyjemy więc normalnie, pijemy kawę co rano, pracujemy, odpoczywamy, śmiejemy się, planujemy, marzymy i ufamy, że będzie dobrze, bo Bóg czuwa nad nami.
Dobrze to czytać… I wzruszają mnie te Wasze rozmowy. Bardzo <3
Mnie też Riv, nieodmiennie.