Ksawery wtacza się do domu, a w ręku dzierży wielgachną zlotą torbę prezentową.
– Mam coś dla was – krzyczy i pachnie wiatrem jednocześnie.
Tu znienacka odzywa się Laurka:
– Jak słodycze, to nie przyjmujemy ! – oświadcza stanowczo, podejrzliwie i z naganą patrząc na torbę.
O, błogi dniu, któregom nie oczekiwała w najśmielszych snach, gdy moje dziecię slodko – lubne wygłosiło takową sentencję mądrościową.
Aż dziw, że w Księdze Mądrości Syracha nie znalazły się te słowa;)
* * *
Na szczęście zlota torba nie była upchana słodyczami, lecz skrywała cud nad cudy i dziw na dziwy, jakie tylko w bajkach bywają.
To znaczy – fikuśny serwis kawowy, biały, zdobiony złotymi różami, z przykrywkami do czajniczków, jakich nie powstydziłyby się wieże katedry:)
Aż nam dech zaparlo i mowę odjęło. Oczywiście zanim wybuchnęliśmy śmiechem:)
– Dostałem to i do niczego mi nie pasuje – wyjąkał gość.
Nic dziwnego. Taki serwis to tylko do pałacu jaśnie cara w komplecie dodają. Razem z jajkiem faberge.
A – póki co – żadnego cara nie znamy.
Chyba że…
… tu pomysł zakiełkował mi w głowie.
– Wiem, wiem komu go damy!!! – wykrzyknęłam – Lena dostała podobne cudo na prezent ślubny od Babci Rubasznej, tylko tamte całe są złote i też z różami. Trzyma je w witrynce w salonie.
– No tak – przyznał Miś.
– A Lena ma niedługo urodziny – dodałam.
– O, to super – ucieszył się Ksawery i słychać było jak kamień spadł mu z serca i potoczył się pod naszą komodę;)
– Tylko nie zdziw się – mówię mu – jak za parę miesięcy ten prezent zrobi rundkę i wróci do ciebie. Nierozpakowany;)
* * *
W nocy.
– A ja chyba wiem od kogo on dostał ten serwis – nagle zagaduję mężulka – Pamiętasz? Jego bratanek niedawno się żenił. Mogę się założyć, że jakaś ciotka sprezentowała im to cudo w prezencie ślubnym. I pewnie – snuję dalej opowieść – włożyła do czajniczka na herbatę zwitek banknotów, a oni nie zajrzeli tam. Ksawery też nie zajrzał, bo nawet prezentu nie rozpakował…
Nie dokończyłam opowieści, bo oto mój mąż jak rączy jeleń wyskoczył spod kołdry i pobiegł do salonu. Podążyłam za nim krokiem osoby statecznej i z odpowiednią dozą ogłady, by nie biegać śród nocy w negliżu dla zwitka pieniędzy:)
I jak myślicie? Co znaleźliśmy w czajniku do herbaty lub cukiernicy ze złotą różą?
Białe dno i kupę śmiechu.
🙂
Życie jest przeurocze. Nie sądzicie?
Pewnie, że przydałby się nam plik pieniędzy, ale póki umiemy cieszyć się z pustego dna, wszystko z nami w porządku;) Przecież tak zaczęła się historia garnca pełnego złota, od pustego, dziurawego dna…
A Lena dostanie jeszcze słoneczny pejzażyk na ścianę;)
🙂
Gdy czyta się Twoje przemyślenia, nie da się nie uśmiechać:) Tyle w nich pogody i mądrości. Nawet jak ma się gorszy dzień, to człowiek się zaczyna zastanawiać, że w gruncie rzeczy ma tak dużo bogactwa.
Nie wiem, jak Ty to robisz. To prawdziwy dar umieć widzieć to wszystko tak, jak Ty to widzisz i opisujesz
Dobrego weekendu!
To działa w dwie strony mamo trójeczki – gdy mam gorszy dzień i napiszę taką historyjkę, robi mi się raźniej. Jakbym sama sobie tłumaczyła zawiłości życia. Może dlatego działa też na innych:)
I Wam kochani dobrego weekendu🌸
Ej no takie fajne filiżanki 😛 Jak z „Pięknej i Bestii”. Aż dziw, że nie mówią 🙂 Moje dziewczyny byłyby zachwycone 😀
Miałam podobne, ale już w większości potłuczone. Też ślubne 😉
A z udanych prezentów to pamiętam wielką figurę złoconego słonia, oczywiście z trąbą do góry… Długo stał pod zlewem, obok kosza na śmieci, bo głupio nam było wyrzucać. Ale w końcu nie wytrzymałam i opuścił nasze progi 🙂
A może mówią? Dziś w nocy je podsłucham
🙂
Złocony słoń przy śmietniku to rzadki widok;)
My chyba nie dostaliśmy takich dziwnych prezentów ślubnych. Wszystkie raczej były trafione. Babcia Rubaszna dała nam parę kompletów pościeli szytych przez wiejską krawcową. Były trochę nieporęczne, bo z takim wyciętym rombem na wierzchu. Ale
używaliśmy. Babcia te kołdry zamawiała chyba jeszcze za czasów jak byłyśmy małe. Chciała chyba każdej wnuczce sprezentować, a miała nas kilka.